piątek, 6 lipca 2012

Prezydent Z. Dychto to nie Zbyszek

Prezydent Zbigniew Dychto w dniu 5 lipca br. po raz kolejny stanął przed sądem, by wysłuchać wyroku Sądu Apelacyjnego ws. oświadczenia lustracyjnego złożonego w 2006 r. Po raz kolejny okazało się, że dowody złożone przez prokuratora IPN-u nie przekonały sądu do uznania oświadczenia za niezgodnego z prawdą. Tym samym, Sąd Apelacyjny w Łodzi podtrzymał w mocy wyrok Sądu Okręgowego z Łodzi z marca br. uniewinniający prezydenta z zarzutu kłamstwa lustracyjnego.

No i dobrze. Stało się, jak się stać powinno. Prezydent może spać spokojnie. Choć, co prawda wyrok sądu nie musi kończyć jeszcze procesu lustracyjnego (prokurator IPN może złożyć kasację do Sądu Najwyższego) to wydaje się, że dowody zebrane przez pracowników IPN są na tyle słabej wartości, że prokurator nie będzie korzystał z prawa do składania kasacji.

Przez wielu świadków powołanych przez obrońców Z. Dychto wspominany był jako "dobry człowiek, który nigdy nikomu nie zrobił krzywdy", a wizyty funkcjonariuszy bezpieki traktował jako przykry obowiązek. Ci co znają prezydenta, prawdopodobnie od początku spodziewali się takiego obrotu sprawy. Brak bowiem w przestrzeni publicznej wypowiedzi i argumentów potępiających Zbigniewa Dychto za okres, w którym pełnił funkcję dyrektora "Elektryka" i informacji nt. rzekomych działań służby bezpieczeństwa, których domniemanym źródłem mógł być ówczesny dyrektor zawodówki.

Właśnie m.in. dzięki takim 'sensacjom', postulaty o likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej i zniesieniu obowiązku składania oświadczeń lustracyjnych zyskują coraz większa liczbę zwolenników. Projekt ustawy zakładający takie rozwiązania złożony został przez SLD w czerwcu br. do laski marszałkowskiej. Od wielu lat bowiem IPN dzieli i rządzi, wydaje zaoczne wyroki i szarga imię wielu porządnych ludzi. Z działalności IPN-u wyłania się obraz instytucji, która za swój główny cel obrała rewidowanie historii (ekshumacja grobów, m.in. gen. Sikorskiego, S. Pyjasa) lub wręcz pisanie życiorysów na nowo (L. Wałęsa).


Cieszę się, że prezydent Pabianic został oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Tak po ludzku. Ale również dlatego, że będzie mógł dokończyć swoją prezydencką kadencję w ustawowym terminie (2014 r.). Prezydent Dychto zasługuje, aby być ocenionym w wyborach powszechnych przez wszystkich mieszkańców (jeśli zechce znów kandydować), a nie przez kilku ludzi z instytucji, której motywy postępowania nie zawsze wystawiają jej najlepsze świadectwo.

środa, 4 lipca 2012

Płatne parkingi - bomba z opóźnionym zapłonem?

I stało się. Umowa podpisana, parkomaty ustawione, tylko jakoś kierowców brak. Obserwując pabianickie ulice możemy zauważyć, że kierowcy postanowili zbojkotować całe przedsięwzięcie i pozostawili swoje samochody na parkingach okolicznych supermarketów. O sprawie pisze też Życie Pabianic oraz Moje Miasto Pabianice.

Wiele krytycznych słów padło już na temat sensu wprowadzenia parkomatów w mieście, które jest drugie od końca, jeśli chodzi o dochody na 1-ego mieszkańca. Sam miałem okazję niejednokrotnie zgłaszać swoje uwagi w tej sprawie na komisjach i sesjach. Temu tematowi poświęcona była również debata z moim udziałem, w której niestety nie wzięli udziału pomysłodawcy rozwiązania.

Więcej o absurdach związanych ze strefą płatnego parkowania: http://promok.pl/player?id=158.

Dzisiejszy bojkot parkowania, każe jednak zwrócić uwagę na długofalowe skutki jakie niesie za sobą ta, skądinąd, zrozumiała reakcja kierowców. Otóż, umowa zawarta przez Urząd Miejski z Wykonawcą parkomatów zakłada zapłatę 2.187.077,76 zł za okres 48 miesięcy funkcjonowania strefy. Urząd przystępując do przetargu, założył kwotę do zapłaty dla Wykonawcy oraz własny zarobek w szacowanej kwocie łącznej 4.939.200 zł. Miesięczny wpływ z tytułu opłat parkingowych obliczono wg poniższego wzoru:

700 x 2 x 10 x 50% x 70% x 21 zł = 102.900 zł - odpowiedź na moją interpelację w tej sprawie,

gdzie:
700 szt. - liczba miejsc parkingowych,
2 zł - wysokość opłaty za 1 h postoju,
10 h - średni czasokres wykorzystania dziennego 1 miejsca parkingowego ,
50% - stopień wykorzystania miejsca parkingowego,
70% - realny stopień dokonywania wpłat parkingowych przez użytkowników,
21 dni - minimalna, średnia ilość dni roboczych w miesiącu, w ciągu których należy uiścić opłatę.

To oznacza, że jeśli mieszkańcy będą 'migali się' od płacenia (lub parkowali z mniejszym niż 50% stopniem wykorzystania miejsc), to Urząd Miejski nic na tym nie zarobi, lub co gorsza, jeszcze dołoży do interesu, bo Wykonawcę trzeba będzie przecież spłacić...

wtorek, 3 lipca 2012

Chodźcie z nami!

Witamy po "jasnej stronie mocy"
Jeszcze nie tak dawno temu, radni spekulowali między sobą, kto z nich pozwoli się uwieść Platformie i da jej wartość dodaną czyli 12 głosów i samodzielną większość w Radzie. Po dość nagłym, choć możliwym do przewidzenia transferze radnej opozycji do koalicji, emocje rozpalały pogłoski o kolejnych ruchach wśród radnych.

Mówiło się o radnym niezależnym, mówiło się też o kilku radnych PiS-u, którzy nie wytrzymają presji i skosztują zakazanego jabłka. Do kontrataku przystąpiła jednak nie opozycja a niedawny koalicjant, czyli Blok Samorządowy Razem, który przez lata zbywany i alienowany przez kolegów z PO postanowił, że pokaże Urbi et Orbi swoje rogi.

Blok Samorządowy popierając nasz projekt dot. obniżki czesnego w przedszkolach (w kontrze do PO) dał sygnał swoim koalicyjnym kolegom, że choć mały liczebnie to o swoje umie (i wie jak) zawalczyć. Póki co, taktyka się sprawdza, bo za ów czyn przyszła nagroda - aby uspokoić niepodległościowe zapędy koalicjanta prezydent podziękował dotychczasowej dyrektorce MCPS (która łagodnie rzecz ujmując do faworytek Bloku nigdy nie należała i była punktem zapalnym w koalicji) i postanowił ogłosić nowy konkurs na to stanowisko.

Wiemy, że głosowanie Bloku nad obniżką czesnego, to nie tylko bystra polityczna zagrywka, ale też przemyślana odpowiedź na społeczne zapotrzebowanie. A jeśli tak, to Panie i Panowie z BSR: chodźcie z nami!

Walka buldogów pod dywanem
Jednak to, co jednego koalicjanta udobruchało, drugiego wysadziło z siodła. I to z hukiem. Jakkolwiek w przypadku politycznej przyszłości radnego M. Mieszkalskiego można było obstawiać, że zrobi to raczej prędzej niż później, tak w przypadku radnego P. Chrabelskiego, dawano jeszcze rok/ półtora kiedy w obozie władzy nastąpi wolta całego platformianego ugrupowania. Fakt, że zrobił to teraz i do tego praktycznie w pojedynkę, świadczy o naprawdę fatalnej sytuacji wewnątrz klubu i chyba jednak sporej masie krytycznej, która przelała się wraz z ostatnimi decyzjami na szczytach władzy.

Można zgodzić się co do idei leżącej u podstaw tych decyzji, a wyartykułowanej za pośrednictwem prasy: "Prezydent nie ma pomysłu na to co zrobić, by było lepiej. Nie ma pomysłu na szpital", itp. Razi mnie tylko kilka kwestii, które poruszyli dotychczasowi sprzymierzeńcy prezydenta: "Nie ma mojej aprobaty by tworzyć koalicję z Blokiem Samorządowym Razem - wyjaśnia powód odejścia z klubu PO Chrabelski". "- Dość mam bycia bezmyślnym żołnierzem - argumentuje odejście z klubu Mieszkalski. - Mam własne zdanie. Uważam, że ktoś inny powinien zostać natutralnym liderem PO. Nie zgadzam się na sterowanie z drugiego fotela. (...)".

Zatem po kolei: brak zgody na koalicję z BSR. Ekhm, przypominam kolegom, że w tej koalicji (formalnie lub nie) są już praktycznie całą zeszłą kadencję i pół obecnej. Widziały gały co brały, więc o spóźnionej o dobre kilka lat reklamacji czas zapomnieć. Dość bycia bezmyślnym żołnierzem - przepraszam, że o to zapytam, ale to do tej pory można było głosować i nie myśleć? Choć jak sądzę, podczas głosowania: podwyżki podatków od nieruchomości, od środków transportu, wzrostu ceny za wodę i ścieki, energii cieplnej, wprowadzenia parkomatów, zwiększenia opłat za przedszkola, itp., itd. rzeczywiście niektórzy musieli zwolnić się z myślenia... Dziś obowiązuje taka linia obrony - OK. Ktoś inny powinien zostać natutralnym liderem PO. Nie zgadzam się na sterowanie z drugiego fotela - radny M. Mieszkalski spędził tam tylko 2 lata i już zdążył poznać meandry lokalnej polityki PO. Był w środku, więc chyba wie co mówi. Ale co to znaczy, że ktoś inny powinien być naturalnym liderem? Czy naturalnym liderem ma być ktoś, kto jest figurą w Klubie/Radzie? Czyli np. szefem komisji? Hmm... szefów komisji PO ma 3, z czego dwóch właśnie odeszło... No ale cóż, jak się nie jest nawet członkiem PO, to i Gubałówka może pozostać szczytem nie do zdobycia ;-).

Czas pokaże czy podjęte decyzje były efektem cierpień młodych radnych czy polityczną kalkulacją wymierzoną w kolejne wybory (jednomandatowe okręgi wyborcze).

Niemniej jednak, reasumując: każde odcięcie pępowiny jest bolesne. Życzę zatem wytrwałości w swojej decyzji i większej czujności w przyszłych głosowaniach. Na szczęście powodów do rehabilitacji będzie aż nadto.

Podwyżka cen biletów - neverending story

Prezydent postanowił po raz kolejny zaryzykować podwyżkę cen biletów i znowu odbił się od muru. Zadziwiające jest to, że ludzie, wydawać by się mogło obtrzaskani w polityce, nie umieją wyciągać lekcji z dotychczasowych wydarzeń. A należy zauważyć, że ostatnie głosowanie nie musiało się zakończyć tak jak podawała prasa: tzn. 10 głosów ZA, 10 głosów PRZECIW i 2 wstrzymujących się.

Klub Radnych SLD bowiem od początku stawiał sprawę jasno: wiemy jak ciężka jest sytuacja finansowa MZK (wiemy również kto do niej doprowadził), wiemy, że tak czy siak za ratowanie spółki zapłacą mieszkańcy - czy to bezpośrednio poprzez droższe bilety czy pośrednio przez dofinansowanie z budżetu miasta lub poprzez obcięcie kursów (rozwiązanie bezkosztowe, ale ryzykowne jeśli chodzi o dalszy sens istnienia spółki w takim kształcie). Zatem, aby ratować miejską spółkę KR SLD zaoferował swoją pomoc w głosowaniu, bo pomimo, że jesteśmy klubem opozycyjnym nie chcieliśmy z zasady głosować przeciw, ale pracować nad rozwiązaniem, które pomoże spółce, a jednocześnie ochroni mieszkańców.

I o dziwo, doszło do spotkania w tej sprawie pomiędzy mną a prezydentem na tydzień przed sesją. Nie łudzę się jednak, że wynikało to bardziej z faktu braku głosów koalicji niezbędnych do 'przepchnięcia' uchwały, niż ze zrozumienia argumentów przemawiających za potrzebą jej 'zamortyzowania'.
Powtórzyłem potrzebę uwzględnienia w uchwale 3 kotwic, które w naszym odczuciu są wariantem minimum, aby złagodzić społeczne skutki tej decyzji, ale co najwazniejsze, dać impuls do odbicia się przez spółkę od dna:

WIĘCEJ o naszych propozycjach pisałem tutaj: http://boczkiewicz.blogspot.com/2012/05/jutro-gosowanie-w-sprawie-cen-biletow.html

Z naszych ustaleń wynikła zgoda dla zamrożenia cen biletów miesięcznych (na poziomie 64 zł/m-c) i wprowadzenie biletów 3-miesięcznych (180 zł/3 m-ce); osiągnięto kompromis ws. praw do bezpłatnych przejazdów dla grupy osób powyżej 72 lat. Klub Radnych SLD nie mógł się jednak zgodzić na radykalny wzrost cen biletów jednorazowych do kwoty 2,60 zł w roku bieżącym.

Podwyżka aż o 30% do 2,60 zł (przy pierwotnym pomyśle dot. ceny 2,40 zł) jest nadrabianiem czasu i pieniędzy, które straciło się na politycznej zabawie w kotka i myszkę z szefem Bloku Samorządowego Razem. Chciano zmusić radnego Górnego (wiceszefa Solidarności), aby ten pękł i poparł podwyżkę (choć Solidarność mu tego zakazała), tak jak pękł szef miasta przy nominacji dyrektora Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej. Widać, że radny Górny swoją lekcję odrobił i postawił się koalicjantowi. Na tyle skutecznie, że pozbawił koalicjanta dwóch szabel i prawie pewną większość w Radzie.

Ucieczka do przodu, czyli wrzucenie od razu piątego biegu lansując wysoką cenę 2,60 zł jest tylko pozornym rozwiązaniem. Wysoka cena biletów może wręcz odstraszyć od korzystania z usług MZK. Nie można też zrzucać na mieszkańców kosztów prowadzenia podwórkowej polityki i braku umiejętności przegłosowania podwyżki w Radzie Miejskiej, w której ma się większościową koalicję.

Proponowaliśmy, by rozłożyć wprowadzenie podwyżki na raty, tak jak pierwotnie planowano, czyli teraz 2,40 zł, a od przyszłego roku 2,60 zł, przy jednoczesnym zamrożeniu cen migawek. Ta argumentacja nie trafiła jednak do władz miasta. Dlatego gorycz prezydenta po przegranym głosowaniu to mydlenie oczu. Prezydent wiedział, że jego uchwała znów przepadnie. I dobrze wiedział, że cena biletów już dawno mogła zostać urealniona do obecnych kosztów ponoszonych przez spółkę. Ale prezydent i jego świta woli do samego końca upierać się przy swoich pomysłach, niż zagłosować razem z opozycją. W konsekwencji mamy kolejną próbę sił, którą prezydent i PO znów przegrało.

Dzięki uporowi prezydenta cena biletów cały czas stoi w miejscu, a MZK przynosi coraz większe straty. Zastanawiam się tylko do czego ten upór doprowadzi. Ale skoro jedynym pomysłem na poprawę sytuacji w spółce od długiego już czasu jest podwyżka cen biletów, to losy tej firmy są już chyba przesądzone...